czwartek, 15 października 2015

Chapter 2.

Każda noc jest dla mnie wyzwaniem.
Czasami krzyczę.
Zack jest coraz bardziej przestraszony moim stanem.
Jest mi z tym źle. Kilka dni temu stracił ukochaną, jest pogrążony w żałobie, a ja nie potrafię mu pomóc, bo muszę uporać się z własnymi problemami.
Czy mam koszmary? Ha, żeby tylko...
Wydaje mi się, że jestem w domu, tylko sęk w tym, że nie znam go. Jakbym był w nim pierwszy raz. Nagle rozlega się głośne pukanie do drzwi.
Za każdym razem staram się iść otworzyć je, ale bez rezultatu. Coś ciągnie moją osobę w przeciwnym kierunku. Jeszcze nie doszedłem do tego, czy robi to w dobrym zamiarze, czy wręcz przeciwnie. Jednak kiedy tylko jestem już na tyle blisko, że mogę sięgnąć klamkę, automatycznie słychać ludzki wrzask, według mnie dobiegający zza murów domu. To nielogiczne.
W śnie jestem zagubiony, czuję się nieprzydatny i bez siły. Jakby coś miało nade mną kontrolę i igrało śmiejąc mi się w twarz.
Zeszła noc była chyba najgorsza z dotychczasowych. Przebudziłem się koło północy zlany potem i z przyspieszonym oddechem.
Wszystko się kończy w tym samym momencie. Znajduję się na schodach do piwnicy, a na poręczy pojawiają się wysunięte z cienia sine, blade dłonie, których widok jest przerażający i mimo, że próbuję stamtąd uciec, stoję jak zamurowany.
Do końca nocy nie zmrużyłem oka.
- Nathaniel, wychodzimy. - klepnął mnie po ramieniu przygaszony Zack.
Ocknąłem się nie rozumiejąc czy zatraciłem się w wyobraźni czy spałem na jawie. Z tego całego przemęczenia, to możliwe.
Za trzy tygodnie będę mógł opuścić ośrodek. Oczywiście w dalszym ciągu będę pod kontrolą kuratora sądowego, ale sam fakt wolności jest obiecująco wyczekiwany. Wczoraj osobiście odwiedził mnie dyrektor i z uśmiechem na twarzy przeczytał moje dotychczasowe wyniki i postępy jakie zrobiłem. Pokładał we mnie wszelkie nadzieje, abym szybko opuścił to miejsce.
Zobaczył we mnie normalnego człowieka, a nie jak reszta społeczeństwa - zabójcę bez uczuć czy sumienia.
Dlatego jeśli powiem komukolwiek, co mnie dręczy, mogę zapomnieć o wolności minimum na dwa miesiące.
Dzisiaj mają odbyć się jakieś wykłady specjalnie dla nas. Przywykłem do słów typu "specjalnie dla nich", "dla psychicznie chorych, dla pokręconych", "dla tych niezrównoważonych".
Kiedyś - może jeszcze by mnie to ruszyło, ale teraz już nie.
Mam tę świadomość, gdzie jestem, za co odpowiadam. Miałem problemy zdrowotne, a jestem tu po to, aby się z nich wyleczyć.
Jest to koło, które za każdym razem się zatacza z korzyścią dla strony.
Pogoda od kilku dni nas nie rozpieszcza. Ciągłe deszcze źle wpływają na, niektórych pacjentów.
Wczoraj Gabriel próbował odebrać sobie życie wmawiając, że jest wysłannikiem szatana i jego rola już się skończyła. Teraz leży przykuty na oddziale zamkniętym i jest cały czas nadzorowany.
- Jak się czujesz? - spojrzałem z troską na przyjaciela, który niechętnie odwzajemnił spojrzenie, ale nic nie odpowiedział.
Zrozumiałem.
Nie chce o tym gadać. Okej.
Mógłby chociaż docenić moje próby starania.
Siedząc na sali, starałem się wychwycić dziewczynę, która wczoraj potraktowała mnie jak napastnika.
Chciałem ją znaleźć, wyjaśnić zaistniałą sytuację i przeprosić, jednak nigdzie jej nie było.
Przy wejściu stał jeden z sanitariuszy. Mój stary, dobry znajomy.
Korzystając z okazji, że wykład jeszcze się nie rozpoczął, wstałem z krzesełka i zmierzyłem w kierunku owego mężczyzny.
- Cześć Rashell. - podszedłem wyjmując dłoń z kieszeni w geście przywitania.
- Czego znowu chcesz się dowiedzieć? - zaśmiał się ściskając moją dłoń.
Jak on dobrze wszystko rozumie.
- Od razu mówię, żadnych leków dla Zacka nie przemycę. - zarzekł się.
Kiedyś tylko w tej sprawie się do niego zwracałem. Zack był w pilnej potrzebie zażycia czegoś mocniejszego, inaczej jego organizm nie wytrzymałby. Oczywiście lekarze tego nie dostrzegali, ale z uniesioną głową mogę powiedzieć, że w zasadzie to ja uratowałem mu życie.
- Spokojnie. Nie chodzi o Zacka, ani o żadne leki. Powiedz mi, co wiesz na temat tej nowej dziewczyny, którą przywieźli kilka dni temu? - zapytałem krzyżując ręce i bacznie obserwując jego mimikę twarzy.
- Chodzi Ci o Caitlin, tak? - pogładził się po brodzie pytając.
- Um, tak o nią chodzi. - przytaknąłem.
- Przywieźli ją z drugiego końca miasta. Tydzień temu wybuchł pożar w jednej z kamienic, zginęła jej cała rodzina, która znajdowała się w środku, a ona jako jedyna przeżyła. - wyjaśnił.
- Zatem dlaczego jest tutaj? - zapytałem nie bardzo rozumiejąc.
- Wcześniej, przed pożarem, zagroziła, że zabije całą rodzinę. Znaleziono nagranie w domu, a w zasadzie w jego resztkach. Została oskarżona o nieumyślne spowodowanie śmierci i uznano ją jako niepoczytalną, dlatego została umieszczona u nas. - pokiwał głową opierając się o ścianę.
Mogę śmiało stwierdzić, że nasze historie są podobne. Oczywiście nie do końca, ale w pewnym stopniu się pokrywają.
- Wiesz, gdzie teraz jest? - zapytałem.
- Siedzi właśnie obok Twojego znajomego. - zaśmiał się odchodząc.
Co?
Natychmiast odwróciłem się spoglądając w kierunku Zacka i rzeczywiście...
Obok niego siedziała Caitlin.
Rozmawiali ze sobą.
Moje miejsce zostało zajęte, zatem nie pozostało mi nic innego, jak siedzenie pod ścianą przez cały wykład, który już na samym początku był okropnie nudny.
Znowu.
Ten sam budynek. Jestem w środku, ale... Nie słychać odgłosów pukania. To zupełnie inny rozdział moich koszmarów.
Próbuję swobodnie poruszać się po wnętrzu, ale skrzypiące podłogi, pozrywane tapety i insekty w kątach, uniemożliwiają mi to.
Czuję się obserwowany. Rozglądam się dookoła, ale nic nie przykuwa dostatecznie mojej uwagi.
Wydaję odgłos.
Nic.
Cisza.
Ponawiam.
Dalej cisza.
Chcę zrobić krok, a podłoga pode mną zaczyna niebezpiecznie głośno skrzypieć i po chwili zapada się, a ja z ogromną siłą ląduję na dole.
Otrzepuję się i wstaję, a wszystko w środku przypomina mi... ośrodek? Widzę korytarz prowadzący na salę czy stołówkę, po lewej stronie znajdują się nasze pokoje, ale jeden wydaje się być szczególnie odosobniony.
Chwytam za klamkę, a stare drzwi powoli się otwierają. W środku znajduje się jedno łóżko po prawej stronie, a na nim siedzi zgarbiona dziewczyna z zasłoniętą twarzą.
Powoli próbuję do niej podejść, ale czuję obcą siłę, która wypycha mnie z tego pomieszczenia.
Tak jakbym wcale miał tu nie trafić.
- Nathaniel! - otworzyłem oczy czując napływ gorącego powietrza.
Rozejrzałem się szukając osoby wymawiającej moje imię.
Napływ ciepła był coraz mocniejszy i teraz nie był tylko przyjemny, zaczynałem odczuwać delikatny ból. Spojrzałem na moje stopy i zorientowałem się, że stoję nad wrzącymi termami.
Lunatykowałem.
Przerażony zrobiłem kilka kroków w tył oddalając się od nich.
Spojrzałem na osobę, która panicznie krzyczała moje imię. To ona. Caitlin.
Powoli i bezpiecznie zszedłem na dół, kierując się do dziewczyny, której zawdzięczałem w tym momencie życie.
- Co ty tam robiłeś? - wyrzuciła ręce w powietrze marszcząc czoło.
- Sam nie wiem... - podrapałem się po głowie. - Spałem. - dodałem po chwili.
- Następnym razem, jak będziesz planował się zabić, zrób to lepiej podczas mojej nieobecności. - rzuciła sucho, po czym oddaliła się.
Chwila, chwila.
Termy znajdują się na drugim końcu ośrodka. Co ona tu robiła?
W zasadzie to samo pytanie mogę kierować do siebie.
Jest coraz gorzej. Zaczynam wątpić w to, że prędzej opuszczę ten budynek.
Jednak, co do tej dziewczyny... Jej osoba zdaje się być zupełnie inna niż może się wydawać i wcale nie przypomina reszty pacjentów. Jest w pełni świadoma, jak ja.
Postanowiłem wrócić do ośrodka niepostrzeżenie, co się udało.
Od razu skierowałem się do pokoju, który dzieliłem z Zackiem, Zamierzałem wypytać się o Caitlin. W końcu siedział z nią na wykładach, musi coś wiedzieć.
Wchodząc do środka zobaczyłem chłopaka siedzącego na łóżku z niewielkim, białym pudełeczkiem zaciśniętym w dłoni. Jego postawa była myląca... 
- Zack, co się dzieje? - zapytałem podchodząc do niego.
To nie było w jego stylu. Nigdy się tak nie zachowywał. Dla mnie był duszą towarzystwa.
- Nie miałem odwagi. - westchnął ciężko. - Nie miałem pieprzonej odwagi! - powtórzył znacznie głośniej. W sumie krzyknął. Następnie całe pudełeczko wypełnione prawdopodobnie jakimś rodzajem proszków, zostało rozrzucone po wnętrzu pokoju.
- Stary, co Ty chciałeś zrobić? - kucnąłem przy nim uspokajając.
- Nath, ona była dla mnie wszystkim. Pieprze życie. Teraz to bez znaczenia. Chciałem zrobić to dla niej, a jak widzisz, nawet nafaszerować się lekami nie potrafię. - łkał przecierając twarz dłońmi.
Jego stan nie należał w tym momencie do najlepszego. Według mnie to była pierwsza oznaka depresji. Martwiłem się.
- Zaraz wrócę. - powiedziałem ściszonym tonem głosu i na chwilę wyszedłem.
To nie był najlepszy pomysł, żeby wypytywać teraz o Caitlin. 
Musiałem na chwilę zapomnieć o sobie i skupić się na nim. Na Zacku.
Mimo, że znajduję się w ośrodku psychiatrycznym, nie jest tu wcale tak rygorystycznie. 
Owszem, zdarzają się sytuacje, które wcale nie muszą mieć miejsca.
Nie mamy ograniczonej wolności. Możemy swobodnie poruszać się po budynku.
Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej pierwszej, a kończy o szóstej rano. Nie jest tak źle jak może się wydawać, jednak ile czasu można być pod obserwacją? Z czasem nawet zdrowy człowiek może popaść w obsesję.
Potrzebowałem chwili oddechu.
Wyszedłem na taras, gdzie siedziała Caitlin.
Dla jasności, spotkanie jej tu było czystym przypadkiem.
Bez zamiaru dręczenia jej pytaniami, usiadłem po przeciwnej stronie rozmyślając.
- Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. - mruknęła unosząc głowę, dłonią odgarniając włosy z twarzy.
Przede wszystkim zaskoczeniem było to, że sama z siebie wydusiła jakieś słowo.
- Zdarza się. - wzruszyłem ramionami udając obojętnego.
- Po prostu zraziłam się do ludzi i nie potrafię nikomu zaufać, ani tym bardziej pozwolić się dotykać. - przerwała. - Mam nadzieję, że rozumiesz. - spojrzała na mnie pytająco.
Fakt, sposób z moją próbą dotknięcia jej nie był do końca przemyślany.
- Naruszyłem Twoją strefę prywatną, miałaś prawo poczuć się nieswojo. - stwierdziłem mierzwiąc włosy.
- Jak czuje się Zack? - zapytała chowając opadający kosmyk włosów za ucho. 
Zrobiła to tak uroczo.
Chwila.
Wie, co się stało?
To przecież pewne, że wie, a ja głupi udaję zdziwionego.
- Jest słabo. - westchnąłem ciężko. 
- Martwię się o niego. - wstała poprawiając wełniany sweter, uniosła delikatnie kąciki ust odchodząc.
Martwi się? Czyli? Nie zna go tak długo jak ja, prawda?



ZAPRASZAM DO WYPEŁNIENIA ANKIETY 
ZNAJDUJĄCEJ SIĘ PO LEWEJ STRONIE BLOGA
DLA CIEBIE TO JEDNA MINUTA PISANIA KOMENTARZA - WIĘC POŚWIĘĆ SIĘ I WYRAŹ SWOJĄ OPINIĘ 

CZYTASZ? - SKOMENTUJ

piątek, 9 października 2015

Chapter 1.

- Koniec posiłku! - krzyknął przy wejściu jeden z sanitariuszy. 
To oznaczało, że teraz mamy "czas wolny", nie do końca w dosłownym znaczeniu tego słowa. Wiadomo, że nikt nie pozwoli nam swobodnie się poruszać po ośrodku. Zostaliśmy przydzieleni do oddzielnych sektorów. Część pacjentów spędzała czas na dworze, w zależności od pogody. Przeważnie grali w warcaby. Podobno, to jedna z gier, które potrafią w jakiś sposób pobudzić umysł i zrelaksować. Nigdy w to nie grałem i nie zamierzam. 
Dlaczego tu jestem? Przez miłość. To ona mnie zgubiła. Zostałem zraniony, zhańbiony, upokorzony... Przyrzekłem sobie, że więcej tego nie doświadczę. Wymierzyłem sprawiedliwość.
*Flashback*
- Nathaniel? Co Ty tu robisz? - pisnęła zaskoczona dziewczyna, kładąc ręce na klatce piersiowej.
- Przyszedłem. - przerwałem. - Pożegnać się. - dodałem po chwili unosząc kąciki ust w uśmiechu.
Dziewczyna zmarszczyła czoło próbując zrozumieć słowa, które wypowiedziałem.
- Nathan, proszę Cię. Zakończyliśmy to. - kiwała przecząco głową odchodząc.
- Nie. - powiedziałem stanowczo.
Za dużo tego było. Cały ten czas poświęcałem jej. Chciałem dać jej kawałek Nieba, nie doceniła tego. Teraz? Teraz doceni.
- Wyjdź stąd! - wrzasnęła unosząc dłoń i wskazując na drzwi.
- Tyle czasu Ci poświęciłem. Starałem się. Traktowałem najlepiej jak tylko potrafiłem. Chroniłem Cię jak nikt inny. - parsknąłem śmiechem w sarkazmie. 
- Twoim zdaniem to była ochrona? Morderstwo każdego człowieka, z którym kiedyś coś mnie łączyło? - do jej oczu napłynęły łzy, mimo to starała się być twarda.
- Chroniłem Cię. - szepnąłem robiąc krok w jej kierunku.
W międzyczasie rozejrzałem się po wnętrzu. Na łóżku leżała walizka, obok sterta ubrań. Wyjeżdża, ale gdzie? Ucieka? Przede mną?
- Zostaw mnie w spokoju. - powiedziała łamiącym głosem, cofając się.
- Zostawię tylko wtedy, gdy będę całkowicie pewien, że jesteś bezpieczna.
Bez chwili zastanowienia z kieszeni dresowych spodni, wyjąłem scyzoryk, który sprawnie otworzyłem i zadałem dziewczynie cios w szyję. 
Przerwałem jej tętnicę, cała krew zaczęła zabarwiać pokój, a szatynka upadła na podłoże dławiąc się. 
Chcąc upewnić się, że nikt już jej nie skrzywdzi, klęknąłem przy niej, bacznie obserwując jak jej twarz blednie. Czekanie było okrutne. Nie chciała tak szybko umrzeć. Trzymając w dłoni ostrze, użyłem go ponownie... i ponownie... i ponownie. Dokładnie liczyłem każdą ranę kutą. W sumie zadałem 16 ciosów. Nie było możliwości, żeby to przeżyła. Nikt by tego nie przeżył. Jej drobne ciało całe się wykrwawiło.
Wstałem, poprawiłem ubranie i spokojnym krokiem opuściłem mieszkanie. 
Nie czułem goryczy, gniewu, niepokoju czy poczucia winy. Jedyne, co mnie wypełniało w tamtej chwili, to ulga. 
Wmawiałem sobie, że tak właśnie być powinno. Uchroniłem ją przed złem na tym świecie. 
Następnego dnia, do mojego domu zawitała policja. Bez żadnych pytań zostałem od razu skuty i zabrany na komisariat.
Przed jakimikolwiek pytaniami, od razu przyznałem się do morderstwa. 
Motyw? Uchroniłem ją. Jakkolwiek okrutnie to brzmi, tak właśnie według mnie było. No właśnie, tylko według mnie...
Zostałem oskarżony o zabójstwo z premedytacją. Groziło mi dożywocie z racji jak drastycznie wyglądało miejsce zbrodni. Znaleziono moje odciski palców, a w kieszeni dresów zakrwawiony scyzoryk. 
To czy pójdę do więzienia, czy dostanę warunek, nie miało dla mnie znaczenia. 
Adwokat zapewniał mnie, że mimo wszystko, będzie się starał o jak najłagodniejszy wyrok, wmawiając sędziemu, że podczas zabójstwa byłem niepoczytalny. Nonsens. Wszystko dokładnie mogłem opisać, ze szczegółami. 
Sędzia był przychylny, uznał mnie za potencjalnego psychopatę, więc zostałem umieszczony w ośrodku Erden, na obrzeżach Kanady. 
Trafiłem tu trzy lata temu. Mój aktualny stan według specjalistów - brak poprawy, kontynuacja leczenia. 
Co sobotę mam rozmowę z terapeutą, który na każdym spotkaniu próbuje wmówić mi, że zrobiłem źle. To raczej on powinien wysłuchać mnie, a nie ja jego.
- Nathaniel. - warknął zirytowany Zack.
- Co jest? - ocknąłem się po chwili.
- Znowu nie kontaktowałeś. Dlaczego w dalszym ciągu wracasz do tego, co było? Bawi Cię roztrząsanie przeszłości? - machnął ręką odchodząc, na co bez znaczenia wzruszyłem ramionami.
Nie obchodzi mnie, co myśli.
W tym tygodniu przypadła nasza kolej na salę gimnastyczną. Ubrani w białe uniformy, weszliśmy jednym rzędem na salę. Od kilku lat, co tydzień jest to samo. Rutyna zaczyna mnie przytłaczać. Znacznie bardziej niż mało inteligentne towarzystwo dookoła.
Usiadłem na trybunach i obserwowałem poczynania reszty. 
Zack grał w kosza, przynajmniej próbował... Wszystko wyglądało komicznie.
- Chcesz? - usłyszałem cichy, cieniutki głos dobiegający spod trybun. Zerknąłem w dół i dostrzegłem Matthew, który był już nieźle wpojony.
- Wyłaź stamtąd zanim Cię zobaczą. - warknąłem, na co mężczyzna roześmiał się tak głośno, że połowa ludzi skupiła swoją uwagę na nas.
- Świetnie, idioto. - zmierzwiłem włosy.
Natychmiast w naszym kierunku zmierzyli mężczyźni w zielonych kaftanach. Wskazałem palcem, gdzie znajduje się Matthew, nie robiąc większego problemu. 
- Mogło być tak fajnie, spieprzyłeś to. - syknął w moją stronę w objęciach dwóch sanitariuszy.
Parę chwil później dostrzegłem w kącie tą samą dziewczynę, co w porze obiadowej. Jasna cera, ciemne włosy, różowawe wargi, w które chętnie bym się wtopił.
Nie ukrywam, podczas pobytu w tym miejscu, człowiek zaczyna odczuwać pewne potrzeby. To naturalna kolej rzeczy, a atrakcyjna osoba to rzadkość.
Podniosłem się z miejsca i wolnym krokiem ruszyłem w jej kierunku. 
Musiałem być ostrożny. Dzisiaj tu trafiła, to dla niej ciężki okres, potrzebuje spokoju i kogoś bliskiego. Mam zamiar się nią zająć.
- Cześć. - mruknąłem spoglądając na dziewczynę.
Jej odsłonięte dłonie były posiniaczone, a niektórych obszarach widniały rany cięte. Kaleczyła się. 
Co było aż tak straszne, żeby dopuścić się do samo okaleczania?
Nie odpowiedziała.
- Jestem Nathaniel. - przywitałem się, lub chociaż próbowałem...
Delikatnie podniosła głowę, a jej ciemne, falowane włosy zasłoniły całą twarz.
Zaryzykowałem i wyciągnąłem dłoń, aby odsłonić jej piękno, jednak szybko zostałem zatrzymany.
Poczułem ucisk na prawym nadgarstku, który z każdą chwilą był coraz mocniejszy, a bój wyczuwalny.
- Nigdy więcej tego nie rób. - syknęła puszczając mój nadgarstek, który natychmiast zabrałem próbując go rozmasować.
Od razu, do mojej głowy powrócił obraz leżącej na ziemi Anielii, którą skatowałem na śmierć. Pierwszy raz poczułem ciężar na sercu, co zaczęło mnie niepokoić. Do tej pory wmawiałem sobie, że zrobiłem to dla niej, ale poprzez ból, tylko pogorszyłem sytuację.
Dziewczyna natychmiast wstała i skierowała się do jednego z pilnujących nas sanitariuszy szepcząc coś.
Mężczyzna pokiwał głową i po chwili wyszedł razem z nią.
Czas na sali dobiegał końca, więc wszyscy wyszliśmy kierując się do swoich pokoi. 
Będąc w nim, położyłem się na łóżku, czekając jak co dzień na psychologa.
- Nathaniel, widziałeś Kornelie? - do kwatery wbiegł spanikowany Zack, niecierpliwie czekając na odpowiedź.
Marszcząc czoło kiwnąłem przecząco, na co chłopak miał ochotę się rozpłakać.
- Zniknęła. - szeptał pod nosem.
- Stary, co jest? - podniosłem się do pozycji siedzącej, zadając pytanie.
- Dzisiaj mi powiedziała, że ma dość, że się poddaje. Terapia nie skutkuje, a ona nie ma już siły dłużej walczyć. - drżał przemierzając w kółko pokój.
Kilka sekund później rozległ się alarm. Mógł on oznaczać jedynie pożar lub samobójstwo.
Dla mnie sprawa była już jasna, gorzej było z Zackiem.
- Nie, nie, nie. - mierzwił włosy. - To jest alarm pożarowy, to musi być pieprzony alarm pożarowy! - krzyknął uderzając pięścią w ścianę.
Podszedłem do chłopaka próbując go pocieszyć po stracie ukochanej. To było okrutne, a mnie do głowy powracały kolejne sceny sprzed paru lat, kolejne poczucie winy pożerało mnie od środka.
Do sali wszedł kierownik po to, aby przekazać informacje, których najbardziej się obawiał.
- Zack, mógłbyś ze mną wyjść? - zapytał cichym, łagodnym głosem. 
Chłopak posłusznie opuścił pomieszczenie. 
Ja zaś zostałem sam ze sobą. Obskurne wnętrze nie dodawało mi otuchy, wręcz przeciwnie, przygnębiało. Czułem się niczym szczur zamknięty w klatce, bo poniekąd tak to wyglądało z innej perspektywy. Szaro zielonkawe ściany wyglądały niczym szpitalne, co przyprawiało o mdłości. 
Pomieszczenie nie było duże, po obu stronach pokoju znajdowały się łóżka, które były całkiem przyzwoicie wygodne. Przy drzwiach stała duża szafa, a tuż obok niej drzwi od łazienki. 
- Witaj Nathaniel. - usłyszałem kobiecy, ciepły głos.
Właśnie rozpoczyna się moja codzienna wizyta Pani psycholog.
- O czym dziś rozmawiamy? - zapytałem siadając jak zawsze na łóżku.
- Może powrócimy do tematu Twojego samopoczucia od czasu zbrodni? - wyjęła notes zapisując coś w nim, po chwili spoglądając na mnie jak i również wyczekując odpowiedzi.
Wzruszyłem ramionami. Obojętne. 
- Kochałeś ją? - zapytała jednak nie tak pewnym tonem głosu co zwykle. Chyba długo czekała z tym pytaniem.
- Kochałem nad życie. 
- Dlatego ją zabiłeś? Dlatego zabiłeś jej przyjaciół, bliskich? - utkwiła wzrok we mnie, przez co czułem się niepewnie.
- Chroniłem ją. Chroniłem przed złem, przed tym, przed czym sama by się nie uchroniła, przed życiem. 
Powoli sam zaczynałem wątpić w swoje słowa. To mnie przytłaczało.
- Powiedziała Ci dlaczego nie chce już z Tobą być? 
- Nie musiała. - szepnąłem czując, że się rozpadam.
- Czy czujesz się winny? Choćby teraz? - spytała próbując wyczytać coś z mimiki twarzy. Bez skutku.
Nawet jakbym wewnątrz się rozpadał, nie pokażę tego. Będę niezłomny.
- Czuję, że nasza wizyta właśnie dobiegła końca. - stwierdziłem.
Kobieta wiedząc, że jestem uparty, nawet nie zaczynała ze mną dyskutować. Zabrała swoje rzeczy i żegnając się, wyszła.
Zastanawiał mnie fakt, dlaczego ta dziewczyna tak impulsywnie zareagowała na moją osobę. Może na wszystkich tak reaguje? Mimo to, nie zniechęciła mnie tym. Ona jest tu z konkretnego powodu, czuję to. Będę korzystał z każdej okazji, aby to przejrzeć.


ZAPRASZAM DO WYPEŁNIENIA ANKIETY ZNAJDUJĄCEJ SIĘ PO LEWEJ STRONIE BLOGA!

CHCIAŁABYM ZOBACZYĆ TU CHOCIAŻ KILKA KOMENTARZY O WSTĘPNEJ OCENIE OPOWIADANIA 
I PRZY OKAZJI ZOBACZYĆ ILE OSÓB ZACZĘŁO JE CZYTAĆ.
DAJ KOMENTARZ - TO NIE JEST DLA CIEBIE COŚ NIEMOŻLIWEGO DO ZROBIENIA.
POŚWIĘĆ MINUTĘ.
+ ZMIANA W ZAKŁADCE "BOHATEROWIE"


CZYTASZ? - DODAJ KOMENTARZ


poniedziałek, 5 października 2015

Prologue.

- Dalej Malcolm, wyłaź! - nakazał donośny, męski głos.
Nie znoszę, gdy zwracają się do mnie po nazwisku. Bez zbędnego pośpiechu, podniosłem się z podłogi idąc w kierunku grubych, opancerzonych drzwi z niewielkim otworem, przez który do środka dostawały się nieliczne promienie słońca. Oczywiście nie zapominając o książce, dzięki której czas w tym bezdusznym miejscu płynął jakby szybciej i spokojniej. 
- Dwa tygodnie izolatki. - kręcił głową przecząco kierownik dyżurny. - Mam nadzieję, że to będzie dla Ciebie jakaś nauczka. 
Mrużąc oczy wyszedłem na wąski korytarz, gdzie następnie przejął mnie jeden z funkcjonariuszy.
- Zaprowadźcie go na stołówkę, jest pora obiadowa. Pewnie brakuje mu normalnych posiłków. - stwierdził dyżurny, Caleb. 
- Idziemy. - nakazał.
Traktują mnie tu jakbym był co najmniej mordercą i planował wysadzić ten cały ośrodek w powietrze. 
Już od głównego korytarza poczułem swąd palonego mięsa. Nienawidzę tutejszego żarcia. Jest gorsze niż w szpitalu. 
Wszedłem do jadalni, gdzie znajdowali się pozostali pacjenci. Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu wolnego stolika, gdzie mógłbym usiąść sam i w spokoju zjeść to coś, co nazywane jest jedzeniem. Bez żadnego rezultatu. 
Chcąc czy nie chcąc, zająłem miejsce obok Aiden'a. Koleś sam w sobie wydawał się być spokojny, jednak każdy trzymał się od niego na dystans. Ta, jakby tylko on był tu psychopatą. 
Wziąłem do dłoni plastikowe sztućce i zacząłem konsumować posiłek. Aiden pożerał mnie wzrokiem, co nie do końca mi się podobało. 
- Masz jakiś problem? - odwróciłem się w jego stronę mając nadzieję, że poznam powód jego ciągłego wpatrywania się we mnie. 
Oczy miał puste, przesiąknięte nicością, można było się zatracić. Źrenice powiększone. Przypominał obraz typowego narkomana, jednak... tu? Tutaj, co najwyżej podali mu masę środków uspokajających i wszystko się skumulowało. Wiem coś o tym. 
Odpuściłem, wiedziałem, że i tak niczego się nie dowiem, gdy jest w takim stanie.
Po chwili do stolika dosiadł się Zack. Z całego ośrodka, to właśnie z nim mam najlepszy kontakt. Kiedy tu trafiłem, Zack pomógł mi się oswoić z tym miejscem. 
- Wypuścili Cię. Żałuj, że wczoraj Cię tu nie było. - przetarł twarz dłońmi.
Mówił to z taką ekscytacją, jakby co najmniej Beyonce nas odwiedziła. 
- Todd popełnił samobójstwo i przywieźli kogoś nowego. - machnął ręką chyląc się.
Nie zrobiło to na mnie szczególnego wrażenia. Samobójstwa są tu na porządku dziennym. Czasami aż dziwne są metody. Jednak zaintrygowała mnie wiadomość, że jest jakaś nowa osoba w ośrodku.
- Widziałeś kogo przywieźli? - zapytałem odkładając sztućce na talerz. Nie mogłem wcisnąć w siebie ani jednego brokuła więcej. Jedzenie brokuł, od trzech lat, co czwartek, może po jakimś czasie stać się nudne i nie do zniesienia.
- Zostawcie! Nie chcę tu być! Lepiej mnie zabijcie! - słychać było wrzaski dochodzące zza drzwi, które po niespełna kilkunastu sekundach się otworzyły.
- Masz odpowiedź. - szepnął Zack wpatrując się w zaistniałą sytuację.
Młoda dziewczyna z ciemnymi, falowanymi włosami, opadającymi na twarz. Śnieżno biała twarz wyglądała uroczo z różowawymi policzkami i ustami.
Szarpała się. Potrzeba było trzech funkcjonariuszy, aby ją utrzymać. 
Poczułem niespodziewaną chęć odkrycia, co jest powodem jej pobytu. To było silniejsze ode mnie. 
Według mnie nie pasowała do reszty. Wyróżniała się. Była inna, a ja chciałem za wszelką cenę dowiedzieć się, co jest tego powodem...

WITAM NA NOWYM OPOWIADANIU, INNYM OD WSZYSTKICH!
DOBROCZYŃCA "BENEFACTOR" 
ZACHĘCAM DO CZYTANIA