czwartek, 15 października 2015

Chapter 2.

Każda noc jest dla mnie wyzwaniem.
Czasami krzyczę.
Zack jest coraz bardziej przestraszony moim stanem.
Jest mi z tym źle. Kilka dni temu stracił ukochaną, jest pogrążony w żałobie, a ja nie potrafię mu pomóc, bo muszę uporać się z własnymi problemami.
Czy mam koszmary? Ha, żeby tylko...
Wydaje mi się, że jestem w domu, tylko sęk w tym, że nie znam go. Jakbym był w nim pierwszy raz. Nagle rozlega się głośne pukanie do drzwi.
Za każdym razem staram się iść otworzyć je, ale bez rezultatu. Coś ciągnie moją osobę w przeciwnym kierunku. Jeszcze nie doszedłem do tego, czy robi to w dobrym zamiarze, czy wręcz przeciwnie. Jednak kiedy tylko jestem już na tyle blisko, że mogę sięgnąć klamkę, automatycznie słychać ludzki wrzask, według mnie dobiegający zza murów domu. To nielogiczne.
W śnie jestem zagubiony, czuję się nieprzydatny i bez siły. Jakby coś miało nade mną kontrolę i igrało śmiejąc mi się w twarz.
Zeszła noc była chyba najgorsza z dotychczasowych. Przebudziłem się koło północy zlany potem i z przyspieszonym oddechem.
Wszystko się kończy w tym samym momencie. Znajduję się na schodach do piwnicy, a na poręczy pojawiają się wysunięte z cienia sine, blade dłonie, których widok jest przerażający i mimo, że próbuję stamtąd uciec, stoję jak zamurowany.
Do końca nocy nie zmrużyłem oka.
- Nathaniel, wychodzimy. - klepnął mnie po ramieniu przygaszony Zack.
Ocknąłem się nie rozumiejąc czy zatraciłem się w wyobraźni czy spałem na jawie. Z tego całego przemęczenia, to możliwe.
Za trzy tygodnie będę mógł opuścić ośrodek. Oczywiście w dalszym ciągu będę pod kontrolą kuratora sądowego, ale sam fakt wolności jest obiecująco wyczekiwany. Wczoraj osobiście odwiedził mnie dyrektor i z uśmiechem na twarzy przeczytał moje dotychczasowe wyniki i postępy jakie zrobiłem. Pokładał we mnie wszelkie nadzieje, abym szybko opuścił to miejsce.
Zobaczył we mnie normalnego człowieka, a nie jak reszta społeczeństwa - zabójcę bez uczuć czy sumienia.
Dlatego jeśli powiem komukolwiek, co mnie dręczy, mogę zapomnieć o wolności minimum na dwa miesiące.
Dzisiaj mają odbyć się jakieś wykłady specjalnie dla nas. Przywykłem do słów typu "specjalnie dla nich", "dla psychicznie chorych, dla pokręconych", "dla tych niezrównoważonych".
Kiedyś - może jeszcze by mnie to ruszyło, ale teraz już nie.
Mam tę świadomość, gdzie jestem, za co odpowiadam. Miałem problemy zdrowotne, a jestem tu po to, aby się z nich wyleczyć.
Jest to koło, które za każdym razem się zatacza z korzyścią dla strony.
Pogoda od kilku dni nas nie rozpieszcza. Ciągłe deszcze źle wpływają na, niektórych pacjentów.
Wczoraj Gabriel próbował odebrać sobie życie wmawiając, że jest wysłannikiem szatana i jego rola już się skończyła. Teraz leży przykuty na oddziale zamkniętym i jest cały czas nadzorowany.
- Jak się czujesz? - spojrzałem z troską na przyjaciela, który niechętnie odwzajemnił spojrzenie, ale nic nie odpowiedział.
Zrozumiałem.
Nie chce o tym gadać. Okej.
Mógłby chociaż docenić moje próby starania.
Siedząc na sali, starałem się wychwycić dziewczynę, która wczoraj potraktowała mnie jak napastnika.
Chciałem ją znaleźć, wyjaśnić zaistniałą sytuację i przeprosić, jednak nigdzie jej nie było.
Przy wejściu stał jeden z sanitariuszy. Mój stary, dobry znajomy.
Korzystając z okazji, że wykład jeszcze się nie rozpoczął, wstałem z krzesełka i zmierzyłem w kierunku owego mężczyzny.
- Cześć Rashell. - podszedłem wyjmując dłoń z kieszeni w geście przywitania.
- Czego znowu chcesz się dowiedzieć? - zaśmiał się ściskając moją dłoń.
Jak on dobrze wszystko rozumie.
- Od razu mówię, żadnych leków dla Zacka nie przemycę. - zarzekł się.
Kiedyś tylko w tej sprawie się do niego zwracałem. Zack był w pilnej potrzebie zażycia czegoś mocniejszego, inaczej jego organizm nie wytrzymałby. Oczywiście lekarze tego nie dostrzegali, ale z uniesioną głową mogę powiedzieć, że w zasadzie to ja uratowałem mu życie.
- Spokojnie. Nie chodzi o Zacka, ani o żadne leki. Powiedz mi, co wiesz na temat tej nowej dziewczyny, którą przywieźli kilka dni temu? - zapytałem krzyżując ręce i bacznie obserwując jego mimikę twarzy.
- Chodzi Ci o Caitlin, tak? - pogładził się po brodzie pytając.
- Um, tak o nią chodzi. - przytaknąłem.
- Przywieźli ją z drugiego końca miasta. Tydzień temu wybuchł pożar w jednej z kamienic, zginęła jej cała rodzina, która znajdowała się w środku, a ona jako jedyna przeżyła. - wyjaśnił.
- Zatem dlaczego jest tutaj? - zapytałem nie bardzo rozumiejąc.
- Wcześniej, przed pożarem, zagroziła, że zabije całą rodzinę. Znaleziono nagranie w domu, a w zasadzie w jego resztkach. Została oskarżona o nieumyślne spowodowanie śmierci i uznano ją jako niepoczytalną, dlatego została umieszczona u nas. - pokiwał głową opierając się o ścianę.
Mogę śmiało stwierdzić, że nasze historie są podobne. Oczywiście nie do końca, ale w pewnym stopniu się pokrywają.
- Wiesz, gdzie teraz jest? - zapytałem.
- Siedzi właśnie obok Twojego znajomego. - zaśmiał się odchodząc.
Co?
Natychmiast odwróciłem się spoglądając w kierunku Zacka i rzeczywiście...
Obok niego siedziała Caitlin.
Rozmawiali ze sobą.
Moje miejsce zostało zajęte, zatem nie pozostało mi nic innego, jak siedzenie pod ścianą przez cały wykład, który już na samym początku był okropnie nudny.
Znowu.
Ten sam budynek. Jestem w środku, ale... Nie słychać odgłosów pukania. To zupełnie inny rozdział moich koszmarów.
Próbuję swobodnie poruszać się po wnętrzu, ale skrzypiące podłogi, pozrywane tapety i insekty w kątach, uniemożliwiają mi to.
Czuję się obserwowany. Rozglądam się dookoła, ale nic nie przykuwa dostatecznie mojej uwagi.
Wydaję odgłos.
Nic.
Cisza.
Ponawiam.
Dalej cisza.
Chcę zrobić krok, a podłoga pode mną zaczyna niebezpiecznie głośno skrzypieć i po chwili zapada się, a ja z ogromną siłą ląduję na dole.
Otrzepuję się i wstaję, a wszystko w środku przypomina mi... ośrodek? Widzę korytarz prowadzący na salę czy stołówkę, po lewej stronie znajdują się nasze pokoje, ale jeden wydaje się być szczególnie odosobniony.
Chwytam za klamkę, a stare drzwi powoli się otwierają. W środku znajduje się jedno łóżko po prawej stronie, a na nim siedzi zgarbiona dziewczyna z zasłoniętą twarzą.
Powoli próbuję do niej podejść, ale czuję obcą siłę, która wypycha mnie z tego pomieszczenia.
Tak jakbym wcale miał tu nie trafić.
- Nathaniel! - otworzyłem oczy czując napływ gorącego powietrza.
Rozejrzałem się szukając osoby wymawiającej moje imię.
Napływ ciepła był coraz mocniejszy i teraz nie był tylko przyjemny, zaczynałem odczuwać delikatny ból. Spojrzałem na moje stopy i zorientowałem się, że stoję nad wrzącymi termami.
Lunatykowałem.
Przerażony zrobiłem kilka kroków w tył oddalając się od nich.
Spojrzałem na osobę, która panicznie krzyczała moje imię. To ona. Caitlin.
Powoli i bezpiecznie zszedłem na dół, kierując się do dziewczyny, której zawdzięczałem w tym momencie życie.
- Co ty tam robiłeś? - wyrzuciła ręce w powietrze marszcząc czoło.
- Sam nie wiem... - podrapałem się po głowie. - Spałem. - dodałem po chwili.
- Następnym razem, jak będziesz planował się zabić, zrób to lepiej podczas mojej nieobecności. - rzuciła sucho, po czym oddaliła się.
Chwila, chwila.
Termy znajdują się na drugim końcu ośrodka. Co ona tu robiła?
W zasadzie to samo pytanie mogę kierować do siebie.
Jest coraz gorzej. Zaczynam wątpić w to, że prędzej opuszczę ten budynek.
Jednak, co do tej dziewczyny... Jej osoba zdaje się być zupełnie inna niż może się wydawać i wcale nie przypomina reszty pacjentów. Jest w pełni świadoma, jak ja.
Postanowiłem wrócić do ośrodka niepostrzeżenie, co się udało.
Od razu skierowałem się do pokoju, który dzieliłem z Zackiem, Zamierzałem wypytać się o Caitlin. W końcu siedział z nią na wykładach, musi coś wiedzieć.
Wchodząc do środka zobaczyłem chłopaka siedzącego na łóżku z niewielkim, białym pudełeczkiem zaciśniętym w dłoni. Jego postawa była myląca... 
- Zack, co się dzieje? - zapytałem podchodząc do niego.
To nie było w jego stylu. Nigdy się tak nie zachowywał. Dla mnie był duszą towarzystwa.
- Nie miałem odwagi. - westchnął ciężko. - Nie miałem pieprzonej odwagi! - powtórzył znacznie głośniej. W sumie krzyknął. Następnie całe pudełeczko wypełnione prawdopodobnie jakimś rodzajem proszków, zostało rozrzucone po wnętrzu pokoju.
- Stary, co Ty chciałeś zrobić? - kucnąłem przy nim uspokajając.
- Nath, ona była dla mnie wszystkim. Pieprze życie. Teraz to bez znaczenia. Chciałem zrobić to dla niej, a jak widzisz, nawet nafaszerować się lekami nie potrafię. - łkał przecierając twarz dłońmi.
Jego stan nie należał w tym momencie do najlepszego. Według mnie to była pierwsza oznaka depresji. Martwiłem się.
- Zaraz wrócę. - powiedziałem ściszonym tonem głosu i na chwilę wyszedłem.
To nie był najlepszy pomysł, żeby wypytywać teraz o Caitlin. 
Musiałem na chwilę zapomnieć o sobie i skupić się na nim. Na Zacku.
Mimo, że znajduję się w ośrodku psychiatrycznym, nie jest tu wcale tak rygorystycznie. 
Owszem, zdarzają się sytuacje, które wcale nie muszą mieć miejsca.
Nie mamy ograniczonej wolności. Możemy swobodnie poruszać się po budynku.
Cisza nocna zaczyna się o dwudziestej pierwszej, a kończy o szóstej rano. Nie jest tak źle jak może się wydawać, jednak ile czasu można być pod obserwacją? Z czasem nawet zdrowy człowiek może popaść w obsesję.
Potrzebowałem chwili oddechu.
Wyszedłem na taras, gdzie siedziała Caitlin.
Dla jasności, spotkanie jej tu było czystym przypadkiem.
Bez zamiaru dręczenia jej pytaniami, usiadłem po przeciwnej stronie rozmyślając.
- Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. - mruknęła unosząc głowę, dłonią odgarniając włosy z twarzy.
Przede wszystkim zaskoczeniem było to, że sama z siebie wydusiła jakieś słowo.
- Zdarza się. - wzruszyłem ramionami udając obojętnego.
- Po prostu zraziłam się do ludzi i nie potrafię nikomu zaufać, ani tym bardziej pozwolić się dotykać. - przerwała. - Mam nadzieję, że rozumiesz. - spojrzała na mnie pytająco.
Fakt, sposób z moją próbą dotknięcia jej nie był do końca przemyślany.
- Naruszyłem Twoją strefę prywatną, miałaś prawo poczuć się nieswojo. - stwierdziłem mierzwiąc włosy.
- Jak czuje się Zack? - zapytała chowając opadający kosmyk włosów za ucho. 
Zrobiła to tak uroczo.
Chwila.
Wie, co się stało?
To przecież pewne, że wie, a ja głupi udaję zdziwionego.
- Jest słabo. - westchnąłem ciężko. 
- Martwię się o niego. - wstała poprawiając wełniany sweter, uniosła delikatnie kąciki ust odchodząc.
Martwi się? Czyli? Nie zna go tak długo jak ja, prawda?



ZAPRASZAM DO WYPEŁNIENIA ANKIETY 
ZNAJDUJĄCEJ SIĘ PO LEWEJ STRONIE BLOGA
DLA CIEBIE TO JEDNA MINUTA PISANIA KOMENTARZA - WIĘC POŚWIĘĆ SIĘ I WYRAŹ SWOJĄ OPINIĘ 

CZYTASZ? - SKOMENTUJ